Istnieje prawdopodobieństwo, że wyraźne zwiększenie oglądalności tego bloga w ostatnich tygodniach nie jest spowodowane (w każdym razie nie wyłącznie) eksplozją talentu literackiego autora, dlatego spieszę donieść, że 5 dni po terminie zaczęły pojawiać się skurcze przepowiadające, co przepowiedziała, a raczej potwierdziła dziś pani na porannej nazwijmy to sobie rutynie ktg.
Po rutynie odwiedziliśmy (po raz pierwszy z Niną F.!) osiołka, owcę i karuzelę w lasku bielańskim, a następnie udaliśmy się na piknik przed CSW, gdzie zostałem zmuszony uznać wyższość. Tak zwane zmuszenie przez żonę. Cztery razy układałem nieistniejące słowa, czytaj posucha i desperacja. Ale też niestety przeciwnik w formie.
Ponieważ nie mogę zostawić "zmagań o te najcenniejsze z kruszców" (cudowny język nagłówków) zupełnie bez komentarza, więc bardzo krótko:
1. Dzisiaj dowiedziałem się, że seta badmintonowego gra się do 21. A myślałem, że o badmintonie wiem wszystko.
2. W czwartek u babci dowiedziałem się, że Polska to są jednak demony w siatkówkę. Oby wywalczyli któryś z najcenniejszych z kruszców.
3. W sobotę w Loleczku złapaliśmy 8 minut koszykówki Litwa-USA. Niezależnie od wyniku (tego meczu i wcześniejszych) chcę śmiertelnie poważnie powiedzieć, że Litwini to twardziele z najtwardszych z kruszców. Tamci ich na całym, agresja, a oni do końca, cierpliwie grają swoje sztuczki (Lithuania ran a high pick-and-roll to death), bez kompleksów, jakby grali dla Jacka Gmocha. Szkoda, że coach Krzyzewski nie miał mnie do dyspozycji w końcówce, mógłby krzyknąć: "Poho, rozgrzewaj się." A ja bym mu tylko odpowiedział "Ok, coach K., watch this." Niestety, ja w r-town, coach K. w l-town, no i chłopcy byle jak, bo byle jak, ale sami musieli dowieźć to do domu.
I płynne przejście do ponad tygodniowej już fascynacji muzycznej. Amerykański zespół The Brothers Johnson na swoim czwartym albumie Light Up the Night (produkcja Quincy Jones) umieścił piosenkę Stomp!, która (przynajmniej w Nowej Zelandii) przez 6 tygodni nie schodziła z pierwszego miejsca listy przebojów singli w 1980 roku. Osobiście najbardziej podoba mi się sam początek, refren, oraz to jak tańczy w teledysku ten trębacz, który swoje cudowne zatrąbienie trąbi w refrenie.
Na koniec jeszcze, for the record, cudowne babeczki Basi z piątku.
Podbijam oglądalność tego bloga 2 razy dziennie, wpis już na pamięć niemal znam (i nadal podziw dla eksplozji talentu), ale pytanie brzmi: CZY JUŻ??? Trzymam kciuki za małżonkę, Pan sobie poradzi :)
OdpowiedzUsuń