Przysięgam, że nie schodziłbym do tej piwnicy wszystkich tematów gdyby nie chimeryczny Román Riquelme, który w czwartek wyznał, że być może wróci. Ale tylko jeśli jego syn zechce go obejrzeć w akcji. On mi (głównie z imienia) przypomina Koseckiego, chociaż ten nie był aż taką chwiejącą się na chudych nogach chimerą. Ale prawda jest taka, że gdyby J. zechciała kiedyś żebym wrócił, to bym wrócił: choćby z piwnicy, do której uprzednio zszedłbym po kartofle.
Jeszcze o naszej córce: przed chwilą w trakcie lotu Felixa Baumgartnera wykazała się elementarnym brakiem szacunku dla tego typu kosmicznych szaleństw. Ale co konkretnie robiła, to już pozwolą Państwo, że przemilczę. Albo dobra, powiem. Robiła to, co ja bym zrobił do tej kapsuły na miejscu Felixa. Jeżeli to ma się dawać czytać, to to wszystko musi być tak subtelnie niedopowiedziane i w tym kierunku zmierzam.
Oto kontuzjowany Riquelme podczas obchodów drugich miesięcznych urodzin J. (zwanej "Riquelme przyszłości"). Obchody objęły też piątą rocznicę ślubu rodziców oraz urodziny Babci Riquelme przyszłości.
Jedzenie, które z tej okazji wprowadziliśmy do organizmów było takie, że oryginalny Riquelme padłby plackiem, a umierając ze szczęścia zdążyłby tylko wybełkotać: "Czegoś tak dobrego w życiu nie jadłem". Fot. Franek P.
Co to był za dzień!Pięknie i subtelnie niedopowiedziany przez mistrza pióra. Nie da się go wymazać z pamięci babci Janki! Tak jak nie da się wymazać tego czegoś, co wprowadziliśmy do organizmow dzięki Michalinie B.Zawsze będziemy wspominać ten dzień, mowiąc:to było wtedy kiedy ten wspaniały Felix Baumgartner nie zrobił tego, co zrobiłby ojciec Janki na Jego miejscu.
OdpowiedzUsuńdokładnie tak to będziemy pamiętać ;)
OdpowiedzUsuń