Już mówię. Otóż w piątek widziałem w Opolu, na żywo, koncert własnej Mamy z odległości 10 metrów od sceny. Niewiele z niego pamiętam, mimo że wiem, że był dobry. Ledwo pamiętam, że padał deszcz – a padał. Głównie pamiętam, że w odległości 4 metrów od sceny stało 7 pijanych osób w kowbojskich kapeluszach zakłócających swoim zachowaniem spokój psychiczny nie tylko mojej Mamy, ale wielu ciężko pracujących w ten wieczór ludzi.
Było w tym coś tak strasznie smutnego i agresywnego. Płakać chciało mi się przez większość soboty. Za to w niedzielę, nie dość, że pojeździliśmy na rolkach (oboje, nie korzystając z pomocy osób trzecich do opieki na J i L!), to jeszcze poszliśmy na basen, gdzie Janka (w kółku i skrzydełkach) sama przepłynęła pół małego basenu. Wyglądała na bardzo szczęśliwą. W ogóle te długie dni w czerwcu to jest coś nie do opowiedzenia.

Rano musieliśmy się z B. bardzo szybko wymieniać ochraniaczami. Dlatego przepraszam, ale wiozę je na tym zdjęciu do góry nogami.
I to byłby płacz usprawiedliwiony. Wszystko mi się trzęsło chociaż nie dojechałam. a.
OdpowiedzUsuńPrzykra sytuacja z koncertem...
OdpowiedzUsuńŚwięte słowa hermano, ale widziałem dziś, że ludzie pod mamy statusem komentowali, że nie było widać w TV i że w ogóle życie jest niezłe a show rewelacyjny. Rolki też są rewelacyjne. I bilet do Meksyku, powiem Ci, też jest rewelacyjny
OdpowiedzUsuńA interweniował ktoś u ochrony koncertu? Ja rozumiem, że to ochrona powinna interweniować ale jak ochrona nie interweniuje, to należy jej pomóc zacząć.
OdpowiedzUsuńinterweniował mój młodszy brat, nie były łatwe te rozmowy
OdpowiedzUsuń