Chory czas, przy czym wtorkowa podróż do Wrocławia z trójką wyrozumiałych blabla pasażerów w naszym czołgu (decybele na skutek odklejonej przy drzwiach kierowcy uszczelki nie pozwalały zagłuszyć wyrzutów sumienia) była chyba najmniej przemyślaną przygodą ze wszystkich w tym tygodniu. Na nocleg do Marty i Marcina dojechałem tak późno (i wyjechałem od nich tak wcześnie), że nie zobaczyłem dzieci i ledwo zamieniłem (z samym Marcinem) dwa słowa. Bezsens, podobnie jak zabieranie za krótkich nart na karkonoskie ewolucje. Za to poniedziałkowy teatr Mamy i Mumio to była uczta i oddech. A sobotni w Instytucie to były nerwy i duma - chciałbym umieścić tu niedługo nagrany dzięki kamerze Franka materiał dowodowy, więc błagam nie odchodźcie.
Zdjęcie 13.12, 9:59, minutę przed rozpoczęciem unifikacji. Na jej koniec znowu zawód: po raz wtóry zostałem w biały dzień obrabowany z wielu, wielu punktów na egzaminie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz