is a free-flowing monologue that occasionally touches on mature subjects (B. Simmons)

niedziela, 21 sierpnia 2011

zielone jabłko

Mijający tydzień był bliskim spotkaniem z kulturą, a jego punktem kulminacyjnym wczorajszy koncert Marcus+. Ten wpis opowie o tym jak Marcus Miller uczył się grać "Sleep safe and warm" czyli "Kołysankę" Krzysztofa Komedy. Ale napiszę o tym dopiero rano, bo teraz jestem trochę upadły. Historyczność poniższego zdjęcia byle jak bo byle jak, ale może usprawiedliwi jego marną ostrość. 
Otóż to było tak. Nękany od wielu tygodni prośbami o wykonanie "Kołysanki" Marcus Miller wchodzi na główną salę Polskiej Filharmonii Bałtyckiej z zielonym jabłkiem (zielone jabłka leżały przez cały tydzień w hotelowej recepcji i można było je sobie brać). Na sali już siedzi Leszek Możdżer: gotowość, profesjonalizm, luz i klasa. Jest trębacz Marcusa, siedzi podmuchując w trąbkę po drugiej stronie sali i rzuca żarty do perkusisty, który już sobie coś przykręca. Saksofonista w tym czasie ćwiczy kopniaki kickbokserskie (ale on łapie wszystkie muzyczne sprawy tak szybko, że pewnie trudno mu się skoncentrować na czymkolwiek, chyba, że jest prawdziwa akcja). Pierwsza rzecz, którą robi Marcus to prosi Leszka żeby mu zagrał (ale na zasadzie, "ok, nie wiem o co chodzi, ale trudno, niech się ode mnie odczepią." Możdżer gra, argentyński klawiszowiec Federico Gonzales Peña (też na zdjęciu) trochę się tym zainteresował, podchodzi do fortepianu. Marcus bierze gitarę i zaczyna podgrywać, dołącza się perkusja. Już jest dobrze dla wszystkich ludzi na sali z polskim obywatelstwem, ale Możdżer im przerywa, robi krótki rys historyczny, nienachalny, w tempo, że to ważny utwór, że to z filmu, że na końcu jest taki moment, że powinna być siła, tamci słuchają. Marcus rzuca tylko perkusiście, że o tę siłę to właśnie on ma zadbać (ale ten perkusista jest na tyle dobry, że bez mówienia wie, że nie może przesadzić). Marcus odstawia gitarę, kończy jabłko, wszyscy jeszcze raz podchodzą do fortepianu. W tym momencie widać, że są kupieni (i skupieni). Jak z tym idą, to już jest naprawdę dobrze. Nawet entourage Marcusa czuje, że coś jest na rzeczy. Samą końcówkę ćwiczą bardzo długo, perkusja jest w sam raz, Federico sam na chwilę siada do fortepianu. A następnego dnia w nocy ćwiczą to jeszcze raz (czytaj kilka razy), na zewnątrz (Możdżerowi zapomnieliśmy powiedzieć, że z powodu pogody nie musi przychodzić na próbę band'u Marcusa, więc przyszedł). Zdecydowanie wszystkim zależy żeby to było na sicherze, tym amerykanom też, i to widać. Pusty plac, hula wiatr, a Ci to grają, litości. No po prostu niezłe momenty.
Weekend w ogóle był dobry, bo na koncert przyjechali Fieders z Kami, spaliśmy sobie w tym hoteliku (to mi trochę przypomniało wycieczkę z roku 2007), a w niedzielę ruszyliśmy na plażę i nawet zrobiliśmy coś co można nazwać plumpen plumpen. Rońka-ratownik sama też walczyła z falami, dzięki czemu nikt nie utonął. 





Szczęśliwy ogryzek zielonego jabłka: najbliżej wielkiej akcji.

4 komentarze:

  1. już sie nie mogę doczekać tego co napiszesz o przygotowaniu do koncertu!
    caluję-mama

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakbym tam był! f z Popayanu, Co (nie mylić z Colorado)

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę że tych chwil nie zapomnisz do końca życia.Zazdroszczę i szczęśliwa jestem że mogleś tego sluchać.Swietnie opisane- mama

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie, jakbym to widział...

    OdpowiedzUsuń