is a free-flowing monologue that occasionally touches on mature subjects (B. Simmons)

niedziela, 23 czerwca 2013

kłam mi, leopardku

Ktoś spyta: czy wstałeś, czy się trząsłeś z podniecenia, czy miałeś gorączkę, czy robiła ci się nowa gęsia skórka na topie tej gęsiej skórki która obrastała twój shooting arm już od tygodnia? Odpowiem cytatem z wiersza "Vers de Société" Philipa Larkina:

Whispering Dear Warlock-Williams:
Why, of course—. 

Tak, oglądałem game seven. Wstałem cichutko, cichutko wysunąłem Basi kartę kredytową z portfela, fiu fiu, niby nic się nie dzieje, poszły 3 dolary 99 na ten league passowy pejperview, i wchodzę w to całym sobą o 2:55 rano, zdążyłem nawet na hymn. Trzy refleksje:

1. Lebron James i Dwayne Wade pobierają za coś tam swoje pensje. Cośtam jednak robią, jakąś pracę wykonują.

2. Przez cały piątek chodziłem i mówiłem, że kocham Kawhi Leonarda, że jestem Kawhim Leonardem i wieczorem Basia chcąc zrobić mi przyjemność mówi do mnie: "chodź tu, mój ty Kłami Leopardku". Twierdzi, że tylko dlatego zapamiętała (cokolwiek), że jego imię skojarzyło jej się z "kłam mi", no a leopard-leonard, wiadomo, dziki kot dziki zwierz. Rocznik 1991, a jego swag już jest absolutnie crazy.

3. D-Green nie przyszedł na mecz. Ja to znam, na ileż to ja meczów nie przyszedłem. Na przykład na finał Dublin Men's 2nd Div. w kwietniu 2005 roku, przeciwnik: Clondalkin Lakers. Mój kolega Dave mi mówi żebym (takiego szefuńcia, którego kryłem) żebym (celowe powtórzenie) "run him off the court", że on już jest "tired". No i ja za nim latałem, wiele to nawiasem mówiąc nie dało, a jak zabiły dzwony i miałem one good look, a clean look, to przestrzeliłem, a to mogło cośtam nam dać. Ale już zostawmy to, ja nie chcę się nad tym rozłazić, taplać się w tym, lato jest długie, muszę spróbować o tym nie myśleć. W każdym razie jak ten D-Green w trakcie game seven trafił wreszcie za 6-tym czy którymś razem, to była desperation, on jakby siebie tym rzutem pytał: umiem rzucać, right? A najgorsze było to, że oni do niego szli, cały czas do niego szli, a on po prostu nie przyszedł na ten mecz.

Ale już jesteśmy nad morzem, już wszysko co było gdzieś odpływa, rozbija się o brzeg jak fale, a ja próbuję przestać myśleć o game seven, próbuję zebrać okruchy godności i spróbować ułoźyć sobie życie na nowo.



Niedzielny zachód słońca nad Bałtykiem, fot. BM-P, czyli fotografka, która rano uprawia jogę i biega, a potem wiadomo – nie trzeba chyba nikomu dwa razy powtarzać – baden baden.

2 komentarze:

  1. Spróbuję zebrać okruchy godności i zacząć uczyć się języka angielskiego.Tylko jakiś zły duch mówi mi, że jest na to w pewnym sensie too late...a morza zazdroszczę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że sam angielski tu nie pomoże, to ezoteryka związana z tajemniczą "game seven". "Shooting arm" wskazuje na to, że rzecz ma coś wspólnego z rzucaniem...

    Nie muszę wszystkiego rozumieć... ale miło SIĘ czytało. Basiu, tak trzymaj. Może nie "kłam mi Leopardku" ale "Kłami Leoparda wgryź się w odpoczynek?"

    OdpowiedzUsuń