Kołyszą się trawy wzdłuż Zielenieckiej. Stoimy autem (w nim z tyłu mruczy śpiący Ludwik) przed bramą nr 11 stadionu – nie dla nas świat książki (targi książki), dla nas drzemka. Za chwilę przyjdą tu Basia z Janką i z targów zostanie nam tylko książka dla Ninki Fiedorowicz, do której jedziemy na urodziny i kolację. O obiad też się zatroszczyłem: za 20 minut (jest 12:24) ruszamy stąd na Sadybę, na komunię Amelki. Kto potrafi grać w te szachy życia lepiej ode mnie? Nie Basia, która uparła się żeby kupić tym Bogu ducha winnym dzieciom książki (Amy chyba też niestety coś kupiła) zamiast zaoszczędzić parę groszy i żebyśmy po prostu przyszli coś zjeść, ostatecznie jesteśmy rodziną. Dzieciom te wszystkie prezenty nie robią różnicy, tylko je konfundują.
W czwartek byliśmy na rolkach (Janka, Arina, Zuzia), dziewczyny zatrzymywały się żeby jeść podobno jadalne roślinki z pobocza, ja miałem czas na fotografię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz