Albo Al Capone w Carcassone (tytułowe scarcapony tu jako włoskie skarpetki dyndające z górnego łóżka kuszetki). Otóż Lwów (Lwow, Lviv), a nie Carcassone, to jest to. Równie królewski, ale ładniejszy i mniej roszczeniowy względem Korony (nie tej kieleckiej) od Krakowa. Byliśmy tam na wizji lokalnej w minioną środę. Hasło wizji: Przygoda, przygoda, każdej hrywny szkoda. Pociąg wjechał na dworzec (chyba ładniejszy od dowolnego w Polsce) punktualnie o 6:03, ale my byliśmy zajęci rozmową z pewnym Amerykaninem z górnej pryczy i wyszliśmy na peron z opóźnieniem. Przez co o mały włos nie minęliśmy się z naszą przewodniczką. Jej mąż na oczach miał sen, ale dowiózł nas do Eurohotelu, a tam godzina pseudosnu i w drogę. Najpierw lotnisko. Front starego terminalu, tzw. Stalinki, wygląda fantastycznie, jak wejście do jakiejś opery za trzy grosze. Potem był stadion, tu dla odmiany nieufność, meldunki walkie-talkie, szlabany, zakaz fotografowania. Ale w końcu weszliśmy. Jest ciut większy od Legii i cały beton partyjny już stoi, jak na Narodowym. Później rozmowa w Ratuszu z lwowskim dyrektorem Euro 2012. Wytłumaczył nam, że pytanie o to, ile z początkowo planowanych inwestycji będzie gotowych na czas jest niemądre. Tutaj jak potrzebujesz pieniędzy na 2 km autostrady to oficjalnie planujesz 6 km, bo wtedy może dostaniesz na te swoje zakichane dwa.
Przy ustalaniu terminu na nagranie z merem miasta dyrektor poleca sobotę. W soboty są mniejsze szanse, że mer będzie pilnie wezwany do Kijowa. Bo jak będzie wezwany, to przywiązuje mniejszą wagę do terminów z kalendarza.
Potem było zwiedzanie (okazuje się, że istniał Taras Shevchenko (1814-1861) oraz że nie był piłkarzem), zacinanie (śniegu z deszczem), opera (tu chętnie wrzucę kiedyś wideo, bo dorwała nas tam zupełnie szalona pani przewodnik) oraz krótka rozmowa z proboszczem w Katedrze Ormiańskiej. Opowiadał o tłumaczu ze Związku Radzieckiego, który przełożył wiersze pewnego legendarnego ormiańskiego poety na rosyjski. Proboszcz mówił, że to niezwykłe, jak dobrze ten radziecki przecież tłumacz znał Biblię.
Potem już na lekkim zmęczeniu humor dopisywał mi coraz bardziej, więc brzuch trząsł mi się coraz częściej. Na dworcu w Krakowie tuż przed 6 rano zaśpiewałem nawet refren piosenki Jaromira Nochawicy pt. Pijte Vodu.
Basia pojechała wczoraj na obóz do Włoch i pewnie była gdzieś niedaleko słynnego Ga-Pa kiedy niemiecki odpowiednik relacji Z Czuba zameldował, że na starcie dzisiejszego zjazdu pozostały notoryczne siostry Birkner z Argentyny, wobec czego nic tu się już raczej więcej nie wydarzy. Po czym bezczelnie podziękował za uwagę niczym Darek Szpakowski. Lub niczym ja za ten wpis.
notoryczna siostra czyli
OdpowiedzUsuńahoj przygodo!
jakem wtorek tu pobywam..ale póki co się zmywam...
OdpowiedzUsuń