is a free-flowing monologue that occasionally touches on mature subjects (B. Simmons)

niedziela, 19 czerwca 2011

dallas in 6

Kto tu wszedł poczytać jak się znęcam nad Miami Heat, ta/ten się rozczaruje. Od początku chodziło mi tylko o to żeby J-Kidd z kolegami zostali mistrzami, a nie o to żeby ci drudzy usmażyli się w piekle. Ale to prawda, że w sporcie i w trzymaniu kciuków ‘nie dać tamtemu’ bije na głowę zwykłe ‘bardzo chcę wygrać’ w rankingu typów motywacji. W przypadku finałów NBA 2011 uważam, że tamci grali ok, nawet LBJ. Chwilami naprawdę podobał mi się ich niesamolubny styl.
Dobra, cofam te politycznie poprawne kulfony. Co innego gra, co innego słowo mówione na głos do milionów w telewizji publicznej. Po ostatnim meczu wysłuchałem Jamesa, który przepraszał kolegów z ławki, bo ich zawiódł, bo przecież zawsze gra tylko dla nich. On wie, tak jak wiedział to w Cleveland, że ci ludzie (tu subtelnie wymienia ich z nazwiska) bez niego pewnie nigdy nie zdobędą mistrzostwa.
Simmons ma rację: ktokolwiek doradza temu gościowi, powinien pójść siedzieć. Zresztą Bill wszystko już wyjaśnił tu. Skłaniam się do Theory B z tego artykułu.
Jeszcze słowo o komentarzach i o ekspertach w ogóle. W Stanach wszyscy wyliczają czego zabrakło Miami: tego, siamtego, środkowego, zbierającego. Tymczasem im nic nie zabrakło: najwyżej kosza czy dwóch w pewnych momentach meczów 2 i 4, kiedy mieli Dallas nad kotłem z wrzątkiem i co poniektórzy kroili już ziemniaczki i pomidorki.
Imponujący był też Sir Charles ze swoim ‘Dallas in 6’. Mięsień na twarzy mu nie drgnął z tą przepowiednią przez całe finały.
Ta, nie drgnął. Pewnie zasłaniał oczy i tylko robił szparkę między palcami w końcówkach, zlany zimnym potem. A nie, pomyliło mi się, to ja tak robiłem. Po pierwszym meczu miałem ‘Miami in 5’, a po trzecim ‘Miami in 6’. Jak każdy czarnowidz przy zdrowych zmysłach.
Na tym koniec: ogłaszam lockout wpisów o NBA. Odwieszę go dopiero jak się chłopcy dogadają. Czytaj: strata dla r-town, strata dla Polski, strata dla ludzkości. Ale obiecuję, że wrócimy silniejsi: David Stern i ja.
Ten lockout oznacza wielki comeback wytęsknionego wątku ekologii w Niemczech.
Tym razem jednak jeszcze tylko kronika tygodnia:
W czwartek musiałem odebrać przesyłkę konduktorską na poobklejanym folią Dworcu Centralnym. Dotarłem na miejsce 10 minut za wcześnie, stoję w hali głównej i podziwiam rzeźbę wykonaną ze starych dworcowych oznakowań autorstwa Oli Wasilkowskiej, koleżanki Basi. Już mnie kupiła (ta rzeźba), chociaż jeszcze nic nie rozumiałem. Obchodzę cudownego dziwoląga ostrożnie i widzę, że na krześle obok siedzi pan z długopisem i zeszytem (64, kratka).
- Zapraszam na przejażdżkę windą.
Windą – powtarzam w myślach – ja chyba śnię. Mój przyjaciel William Connor powiedziałby w tym miejscu: „Winda: well, you wouldn’t read about it, would you?”. W środku budowli stoją dwa czarne, zamszowate, jeżdżące w górę i w dół krzesła. Siadam i czekam. Wchodzi drugi z łapanki. Oczywiście Wenezuelczyk. Jedziemy w górę, jeszcze nie dojechaliśmy pod sufit dworca, a już wiem, że nazywa się Andres, że studiuje Zarządzanie na Uniwersytecie Jagiellońskim i że jest zachwycony Polską. Ja też jestem: z perspektywy tej budowli i spotkania z Andresem trudno nie być.
A dzień wcześniej, w środę, w drodze z pracy, w ciągu 20 minut, w dwóch różnych środkach lokomocji, spotkałem trzy świetne osoby: najpierw w tramwaju Alicję i Marcina jadących do pracy w Och-Teatrze (ale przez Złote, bo musieli kupić modem), a potem w autobusie 128 Piotrka, bohatera tej legendy. Po 7 latach wrócił z Dublina, mieszka w r-town, pracuje przy projekcie drugiej nitki metra. W ten sposób czas zaciska pętlę wokół irlandzkiej emigracji. Spotkać ją można już tylko po południu w 128-ce.






Zdjęcie maszyny czasu dedykuję Dirkowi Nowitzkiemu. Bo gdyż odmłodził swoje najbliższe otoczenie i postawił kropkę nad i (i-Tüpfelchen). Dirk, przyjedź do nas na dworzec, czegoś takiego jeszcze nie widziałeś.


3 komentarze:

  1. Bo gdyż aż mi sie chce pojechac tą windą...tego o koszykówce w ogole nie rozumiem, ale są większe nieszczęscia w życiu-mother

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja sie oczywiscie troche rozczarowalam z wiadomych wzgledow... Ze zamiast nad miami heat znecasz sie nad biednymi czytelnikami, w tym i nade mna ;) ale ucieszyla mnie ta maszyna czasu na koniec, tez sie jej nie moge doczekac. B.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chłopak ma pasję! To widać, ale czy pasja ma jego??? Wszak mistycyzm czterech pierwszych akapitów wymyka się nawet rozumieniu Św. Augustyna.

    OdpowiedzUsuń