***
Julian: "Knock-knock"
Me: "Who's there?"
J: "There's a cow at the door."
Me: "There's a cow at the door who?"
J: "DINOSAUR! Bwahahahaha! Heeheeheehee!"
Me: "Who's there?"
J: "There's a cow at the door."
Me: "There's a cow at the door who?"
J: "DINOSAUR! Bwahahahaha! Heeheeheehee!"
***
Most often repeated joke in my house:
Lucas and Julian: "Hey, Daddy, look under there."
Me: "Under where?"
L&J: "Hahahahah... you said, 'underwear'! Hahahaha!"
Lucas and Julian: "Hey, Daddy, look under there."
Me: "Under where?"
L&J: "Hahahahah... you said, 'underwear'! Hahahaha!"
***
Trafiło mnie to jak piołunem w listopadzie:
1. gdyby nie facebook nie miałbym pojęcia co słychać u Shawna.
2. nie miałbym możliwości dowiedzenia się co słychać u Shawna, bo mieszka na zachodzie tak odległym, że za dużo byłoby z tym zachodu.
3. wreszcie nie czułbym palącej potrzeby dowiadywania się co słychać u Shawna. Jesteśmy kumplami bliskimi boiskiem i wspomnieniem, ale to jest bliskość, która w moim egocentrycznie upośledzonym mózgu nie wymaga szczególnej pielęgnacji.
A przecież po przeczytaniu tych dowcipów zrobiło mi się naprawdę ciepło na sercu. Że Shawn żyje i że ma się nieźle. I że dodatkowo mogę jednym kliknięciem przekazać mu bezcenny (i jednak pielęgnujący!) sygnał: słyszę cię człowieku-man: słyszę cię głośno i wyraźnie.
I jeszcze: poza rówieśnikami mam na fejsie kilku znajomych o średnio 15 lat młodszych. Znam ich z bardzo dawna, kiedy byli dziećmi. Jestem dumny jak paw kiedy zapraszają mnie do kręgu, bo nie jest mi obojętne co u nich, dorosłych ludzi, słychać.
Tak, ten pean na cześć chyba nie kwalifikuje się na odkrycie nowego millenium, ale dzielę się nim (dzięki Julianowi i Lucasowi) mimo wszystko.
Na koniec cała prawda o lockoucie w NBA. Bill Simmons to geniusz i ma świętą rację: gracze są ubezwłasnowolnieni przez agentów i nietrafionego szefa własnego związku zawodowego. A z drugiej strony żelazny komisarz, który pozwolił im odejść od stołu. O czym ja mam teraz pisać przez rok? O facebooku? No dramat.
W przyszłym tygodniu może coś o zimie wobec tego. Za godzinę z hakiem wraca z Paryża ktoś miły, więc z tej okazji zamieszczam nasze wspólne wspominkowe zdjęcie ze słynnej wyprawy na Kasprowy Wierch w grudniu 2005 roku. To była wielka przygoda irlandzkich emigrantów. Fot. legendarny czarny aparat sony-utopiony.
teraz masz pisać o czymś takim, co będzie zrozumiale dla kobiet w wieku twojej matki...ale kocham jak dawniej.
OdpowiedzUsuń