W ramach światowej akcji zawężania i konfundowania własnej grupy docelowej napiszę dzisiaj o filmie pod tytułem Perfect Sense (Ostatnia Miłość na Ziemi, 2011), w rolach głównych Ewan McGregor i Eva Green.
Po pierwsze film zrobił na mnie podobnie olbrzymie wrażenie co dwa inne (nie podobne!) filmy o miłości:
1. Zakochany bez pamięci, 2004, z Jimem Carrey'em i Kate Winslet...
pamiętam jak go oglądaliśmy w dokach w Dublinie (d-town) na laptopie Francuza w 2006: co główni bohaterowie na tej plaży w Montauk się niby po raz pierwszy poznają. Matko, co to była za historia.
2. Pokuta, 2007, z Keirą Knightley i Jamesem McAvoy'em... ta scena co oni
wchodzą do domku wakacyjnego i on się na chwilę zatrzymuje przed
wejściem, rzuca spojrzenie w morze, a tak naprawdę to się w ogóle nie wydarzyło, bo on zginął pod
Dunkierką. Matko, to mną wstrząsnęło pamiętam jak dziś: pamiętam jak
Basia wypożyczyła ten film z maszyny wypożyczającej w spożywczaku w IFSC
w 2008 i spowodowała tygodniowy wstrząs mojego
mózgu. Bez możliwości otrząśnięcia.
Po drugie nie wydaje mi się żeby przesłanie Perfect Sense było przygnębiające.
Po trzecie nie wydaje mi się, żeby ten film, niby katastroficzny, był oderwany od rzeczywistości. Wydaje mi się, że jest dosyć silnie związany z rzeczywistością.
Po czwarte podoba mi się, że okno mieszkania głównej bohaterki wychodziło na tylne wejście do restauracji głównego bohatera. Tak, to ma znaczenie.
Po piąte podoba mi się wyspiarski klimat tego filmu. Irlandzkość przepraw przez rzekę (w ogóle okolice rzeki), ten autobus w pewnym momencie, niby nie irlandzki, a jednak. I tak dalej i tak dalej.
Po szóste przez weekend dużo rzeczy kojarzyło mi się z tym filmem. Na przykład różnorodność ludzi biegnących w dzisiejszym półmaratonie. Albo pusta restauracja indyjska, do której weszliśmy na obiad, gdzie cała załoga siedziała przy jednym stoliku czekając na klientów (czyli na nas z Rońką!).
Bo właśnie przed południem zajmowaliśmy się kibicowaniem Michałowi, Zuzi, Marcinowi i Jankowi, którzy walczyli m. in. z podbiegiem pod ulicę Agrykola. Po kibicowaniu, jak na sportowców przystało, zaliczyliśmy parogodzinną drzemkę. Wypisz wymaluj jak Jason Kidd, dla którego długie drzemki to recepta długowieczności. Tymczasem ahoj, wracam na espn.com, gdzie Kentucky is killing Baylor.
ale z tymi filmami to na serio? widziałem z tych trzech tylko "Pokutę" i na mnie zrobiła ogromne wrażenie. Pozdrawiam?
OdpowiedzUsuńidziemy!
OdpowiedzUsuńNo na serio, wszystkie są dobre. Różne, ale dobre. I coś wspólnego ze sobą mają (miłość i wiarygodność). W sensie, że dzięki dobremu aktorstwu można w te historie spokojnie uwierzyć.
OdpowiedzUsuńto obejrzę w Muranowie...dzieki za info!
OdpowiedzUsuń