is a free-flowing monologue that occasionally touches on mature subjects (B. Simmons)

niedziela, 11 sierpnia 2013

laying the smack down

W miniony upalny, wczesnosierpniowy wtorkowy wieczór czterech bardzo dobrych kolegów pofatygowało się do r-town zagrać ze mną w koszykówkę. Czułem się zaszczycony i będę im za to do końca życia wdzięczny. Dla mnie to były prawdziwe półtoragodzinne wakacje, osłoda życia pod nieobecność dziewczyn. Zastanawiałem się na czym to nieopisane szczęście wspólnego grania polega. I doszedłem do wniosku, że na dwóch rzeczach:

1. Na gadaniu. Bez przerwy. Do bólu brzucha ze śmiechu. Im gorzej grasz, im ledwiej żyjesz – tym więcej komentujesz.
2. Na braku (lub prawie braku) potrzeby wygrywania. Przy jednoczesnej świadomości (chyba ważnej), że kiedyś wspólne wygrywanie i przegrywanie nie było do końca obojętne.

W Stanach trochę inna jest formuła takiej podwórkowej koszykówki, poza tem określenie „total strangers“ zupełnie nie pasuje do sytuacji z wtorku, ale mimo wszystko chętnie zacytuję tu fragment artykułu Simmonsa sprzed kilku miesięcy dotyczący błogosławieństwa wyjścia na świeże powietrze z piłką:

"And ideally, this is what happens: A few times per year, you'll find the right four guys on a crowded day, everything will click, you'll turn into the '77 Blazers, and you end up laying the smack down, 2013 Heat–style, for six or seven straight.
It's just the best day you can have. It's the greatest. You limp out of there beaming, and when your wife or girlfriend asks you later that night why you're so damned happy, you can't even properly explain it. How can you explain total bliss? I love playing basketball — even now, with my body breaking down and my game decaying to alarming degrees — if only because it's one of the few places left on earth where you can connect with total strangers like that. Age doesn't matter, backgrounds don't matter, nothing matters. You have four teammates, they can be anybody, and you either know how to click with them or you don’t.“








Michael jest wycieńczony, ale to był naprawdę wysokiej jakości czas. Zdjęcie „po grze“ zrobił Maciek Kamiński. W dodatku wrzucił je na facebooka, gdzie mogłem sam sobie własne szczęście komentować.

3 komentarze:

  1. ładne, bo.. optymistyczne:)
    t

    OdpowiedzUsuń
  2. Zrozumiałam mniej więcej tyle, że dzień bez koszykówki to dzień stracony, oraz happy czyli jakieś szczęście a to ważne.
    a.

    OdpowiedzUsuń
  3. I dont understand everythink...ale to co zrozumiałam- swietne.

    OdpowiedzUsuń