Zbiegom dwóch okoliczności zawdzięczam niezwykłą muzyczną przygodę. Pierwszy zbieg to Franek, który zbiegł do La Paz, przez co jego skoda stoi przy naszej la Biedronce, a kluczyki wiszą w przedpokoju na el haczyku. Druga okoliczność to remanent basenu przy Rokosowskiej i konieczność korzystania przez cały tydzień z Warszawianki. W poniedziałek biorę ten wyśniony kluczyk, wsiadam do auta, otwieram schowek, a w nim – o losie – płyty cd. W poniedziałek wieczorem (wycieczka nr 1) z dumą i przerażeniem odkryłem, że znam 80% tekstów piosenek z płyty Dookie zespołu Green Day. Ponad piętnastoletni, dawno niesłyszany łomot, a ja się drę, ludzie patrzą jak na kretyna, dramat. Zwłaszcza na światłach Żwirki/Racławicka. Chyba zazdroszczą życia. W drodze powrotnej wstyd mi za siebie, więc sięgam głębiej do schowka. A tam acid jazzowy Tab Two z Ulmu. Niech mnie ktoś uszczypnie! Z tekstem już nie jest tak dobrze, ale od czego wyobraźnia. W sumie nie było gorzej niż w drodze "na", bo doszła pobasenowa wiara w nieśmiertelność.
Teraz opis środowej, też popołudniowej, wycieczki nr 2. Ale tu poproszę czytelników o otworzenie dodatkowego okna i puszczenie tego. Pierwsze takty, król życia wyjeżdża spod śmietnika. Jeszcze na pierwszych światłach wymyślam, że będę pokazywał kierowcom i przechodniom znak "V" za każdym razem jak usłyszę "two" albo "twice". Niektórzy się uśmiechają, bo pokazuję na radio, oni wiedzą, że tu się kłania lato w mieście, zachód słońca, śpiewać w aucie każdy może. Na przystanku Tagorea, ledwo człowiek wjechał na Odyńca, siedzi jakaś para z samowara, dla nich powinienem był wtedy słuchać wersu "girl we couldn't get much higher", ale to mogło by być faktycznie untrue, bo "Light my fire" śpiewaliśmy z Basią dopiero w sobotę. Tymczasem w drodze powrotnej tuż po wjeździe na Odyńca od strony Puławskiej leci utwór Strange Days. W trakcie perkusyjno-klawiszowego refrenu (wprowadzenie: okrzyk "yeah!") puszczam na pasach inną parę, przebiegają z Parku Dreszera do Zielnik Cafe. Myślę: gdzie ja mieszkam? W Paryżu?!!! Same te nazwy: Park Dreszera, Zielnik Cafe, dodać do tego te legendy na cd, plus niby już 21:30, a tu ciągle jasno. Pomyśleć, że całe to muzyczne szaleństwo dzięki jednemu zbiegowi okoliczności!
O samym basenie nie będę pisał (tym razem). Haruki Murakami napisał taką książkę chyba – o zdrowym trybie życia, basenie i tych sprawach. Potem wszyscy mówili, że są ciekawsze tematy.
Albo zdjęcia. Oto dwie miłe osoby w obiektywie Magdy U. dzisiaj po południu. Ta z lewej to Amelia, młodsza córeczka Agaty. Ta z prawej to ktoś miły, kto mi przywiózł ciepły sweter o 1:00 w nocy na piątkowy power-koncert. Z tym samym kimś obejrzałem wczoraj an awesome Tom Hanks film pod tytułem Larry Crowne (2011).
Skoda niejedna skrywa tajemnice. Dookie robrzmiewa czasem w sluchawkach jednego z pasazerow poludniowoamerykanskich autokarow i pociagow (tj. Autobusow i tramwajow).
OdpowiedzUsuńNie wiem co to green day i tab two, więc jestem trochę podłamana.
OdpowiedzUsuńAle to ciągle jasno o 21.30 jakoś łagodzi sytuację...
z tego wszystkiego musiałam Mateusza na ziemię sprowadzić starą, zdartą kasetą wolnej grupy bukowiny w niedzielę, po drodze do pęcic, żeby mu przypomnieć, że to jest jednak polska i że nigdzie dalej się chwilowo nie wybieramy...
OdpowiedzUsuńale bardzo lubię, mój mężu, jak piszesz o muzyce albo o koszykówce, bo jest w tym jakaś taka lekkość, zgrabność i styl :)
To prawda, na światłach Żwirki/Racławicka każdy, nawet szanowany samochodowy król życia jest traktowany - z niewiadomych powodów - jak intruz i kretyn. Nawet jeśli słucha "Busted" Ray'a Charlesa...Ray'a Charlesa! alis.
OdpowiedzUsuńAlis, to skrzyżowanie to jest po prostu dramat. Przepraszam w imieniu całego r-town. A raczej where's-the-love-town. Podpisano: współofiara ;)
OdpowiedzUsuńyou made my day tym wpisem, usmiechnieta spac ide
OdpowiedzUsuń