is a free-flowing monologue that occasionally touches on mature subjects (B. Simmons)

niedziela, 22 stycznia 2012

happy 70

Mam ograniczony czas na zadumę: od wczoraj przebywam na przyjemnym obozie Folgarida 2. Dlatego zawczasu przygotowałem kilka zdań na temat kogoś niezwykłego. Posiadam wielu idoli i idolek (również w najbliższym otoczeniu), ale tu chodzi o American Idola. Czyli o Muhammada Alego  kogóżby innego. We wtorek skończył 70 lat. Zainteresował mnie pod koniec 2000 roku, po tym jak pierwszy raz obejrzałem film When We Were Kings (Oscar za najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny w 1997). To dzieło sztuki i świadectwo lat 70-tych w Stanach, polecam wszystkim, nawet tym, którzy sport mają w nosie. Ja mam w nosie boks, ale dla Alego zniosę boks, botoks, nawet Bo Jacksona.
Wiem, że wiele osób (zwłaszcza w Polsce, zwłaszcza młodszych ode mnie) nie wie czym tu się ekscytować. A bo to mało wyjątkowych ludzi na świecie. Otóż wydaje mi się, że z Alim jest inaczej, bo: 
- to był najdowcipniejszy i najszybciej myślący przed kamerą czy mikrofonem człowiek swoich czasów. Moi dzisiejsi telewizyjni idole, Jimmy Kimmel czy Charles Barkley, potwierdziliby to choćby teraz, gdyby jakimś cudem udało im się dostać na Rakowiec. Przegadywał i zapędzał w kozi róg najlepszych, za zwyczaj zdecydowanie bardziej elokwentnych od siebie rozmówców, np. legendę BBC Michaela Parkinsona. Polecam też ten fragment, zwłaszcza od 4 minuty;
- był (i jest) obrońcą słabszych, któremu niesprawiedliwość leżała i leży na sercu. Czasy, w których imponował odwagą wymagały od czarnoskórego człowieka w USA (nawet mistrza świata), nie waham się tego napisać, odwagi. Niech nikt nie próbuje nawet pomyśleć, że nie uciekałby przed Wietnamem gdyby rzeczywiście był taki odważny. To jest puszka z pandorą i ostrzegam, że napuszczę Rońkę na każdego, kto pójdzie w tym kierunku. Polecam tę wypowiedź Billa Clintona z minionego wtorku, która coś tam powiedzmy w tej kwestii wyjaśnia;
- był naprawdę niezłym sportowcem. Takim z gatunku „not too shabby at all”;
- pozostaje (dla mnie) absolutnie fascynujący lingwistycznie.
Jedyne co przeszkadza mi w Alim to psychiczne znęcanie się nad dużo mniej inteligentnym Joe Frazierem, który tracił rozum z nienawiści aż do niedawnej śmierci, mimo przepraszania i (rzekomego) wybaczania. Ali był dla niego gorszy niż Wojtek Dowbor dla mnie w liceum, a dodatkowo w stosunku Alego do Fraziera nie było śladu opiekuńczości. No dramat po prostu.






Tu Muhammad Ali z Beatlesami 18. lutego 1964 roku. I jeszcze załączam nieoczywiste kulisy tego spotkania. Fot. Harry Benson, AP.

2 komentarze:

  1. O Alim zawsze lubię posłuchac i poczytać, a zaraz obejrze, tylko zjem nalesniki Misi

    OdpowiedzUsuń
  2. przeczuwam co masz na myśli,ale na pewno to zrozumiałam tylko o Wojtku Dowborze...o Boże!
    nie zjem niestety naleśnumów Misi a mimo to pozdrawiam kogo tylko można.

    OdpowiedzUsuń