Dzieci z należytą uwagą, ku radości rodziców i Babci, wysłuchały dzisiaj pacynkowego koncertu Stonesów na Starówce. Jedno z nich dojechało tam nawet własnonożnie. Wieczorem tradycyjną wizytę dziadka wzbogaciła wizyta Roba Holfelda, który opowiadał o swoich dziadkach, niemcach z Sudetenland, właścicielach fabryki ubrań, których koniec II wojny zaskoczył w Pradze (schowali się w ambasadzie Szwecji), dziadek pociął nożyczkami i spuścił w toalecie mundur wehrmachtu, potem sowieci już mieli ich przepędzić, ale szybko cofnęli żeby ci najpierw pokazali im jak używać maszyn w fabryce. Potem wyemigrowali (przez Szwajcarię chyba) do Irlandii. W Athlone założyli fabrykę tekstyliów. I stąd wziął się w tej Irlandii Rob.
Jedyne, w co trudno było mi uwierzyć, to że fragment pocisku z frontu wschodniego dopiero niedawno wyszedł dziadkowi Roba piętą (był postrzelony w plecy). Ale nie takie rzeczy.
Po dzisiejszych wyborach przed Bundeskanzler neue Herausforderungen, wspaniały czas. Tymczasem w Stanach potworny, niestety, cios w Stepha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz